Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/354

Ta strona została skorygowana.

— Daj że pani pokój! — krzyknął pan Verdier śni się pani!... to niepodobne!
— To jest więcej niż podobne, bo to jest prawdą... a co jest najnieszczęśliwsze to że panna Lucyna, daleka od pogardzania nim i trzymania go we właściwej od siebie odległości, patrzy na niego przychylnem okiem...
— Bo wszystkich diabłów!... gdybym ja to wiedział na pewno!... ale dowód... gdzie dowód!...
— Dowód mam, a dowodem tym jest, że ułożyła się z nim aby ukryć przed pana oczami najniecniejszy jego postępek, i że bezskutecznie usiłowała, nie dalej jak dziś rano nawet, ująć mnie, przekupić mnie, mnie nieskazitelną wdowę Blanchet, i zrobić ze mnie ich wspólniczkę, jeżeli nie czynną to przynajmniej milczeniem im dopomagającą...
— Co to wszystko znaczy?... co to są za niecne postępki o których pani mówisz?... Co się stało?... co pani chcesz powiedzieć?...
— Panie Verdier!... tu jest chwila przywołania całej pańskiej siły charakteru, całej potęgi duszy! Panuj pan nad sobą, nie daj się unieść wzruszeniu i gniewowi... Błagam pana!... zaklinam pana!
— Cóż u diabła!... jakże pani chcesz abym panował nad sobą, jeżeli tak wyczekiwaniem siły moje wyczerpujesz. Wytłomacz się pani jasno i prędko, gdyż inaczej za nic nie odpowiadam!...
— Kradzież została spełnioną tej nocy...
— Kradzież w moim domu!... Jaka?...
— Wszystkie pieniądze skradziono, jakie były w kasie...