— He?... — powtarzał pan Verdier głosem przez gniew stłumionym.
— Olbrzymia suma. Siedemdziesiąt tysięcy franków...
Właściciel zakładu odskoczył w tył, usta mu się nieforemnie wykrzywiły, jakby miały wydać wściekły okrzyk, ale wargi zostały nieme; twarz jego stała się ciemno fijoletową, prawie czarną; oczy mu krwią zaszły i padł ciężko na fotel, jak człowiek silnie pałką w głowę uderzony.
— Mocy niebieska — jąkała pani Blanchet — czyżby to była apopleksya!?... tylko tegoby nam brakowało...
Rzuciła się na pana Verdier, odwiązała i zerwała mu z szyi krawat, potem pobiegła napełnić szklankę wodą i zmusiła go wypić tę wodę w połowie dobrowolnie a w połowie siłą.
Skutek jaki sprawiło to proste lekarstwo był potężny. Pan Verdier doznał ulgi i znalazł dosyć energii, aby stawić opór uderzeniu krwi do głowy, które go chwilowo ubezprzytomniło, i wyszedł zwycięzko z walki. W kilka minut mógł mówić.
— Kończ pani — rzekł — chcę wszystko wiedzieć; będę miał siłę wszystko wysłuchać... Jestem spokojny teraz, jestem bardzo spokojny... O, nędznicy!... nędznicy!...
Potem, po krótkiem milczeniu, zapytał.
— A zatem, skradziono mi siedemdziesiąt tysięcy franków tej nocy?...
— Niestety, tak!...
— Ale to były pieniądze przeznaczone na dzisiejszą wypłatę?...
— Tak jest!...
— Cóż zrobiono aby zapłacić?...
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/355
Ta strona została skorygowana.