— Mów pani!... — wykrzyknął gwałtownie ex-kapitan „Atalanty“ — mówże pani!...
— A zatem... ponieważ chcesz pan koniecznie wiedzieć moje zdanie, więc powiem... Złodzieje, którzy nie robią żadnego hałasu i którzy nie pozostawiają po sobie śladów, może nie istnieją wcale i może nigdy nie egzystowali; byłabym daleką od przypuszczenia, że pan de Villers umyślnie tej nocy poszedł sobie szukać niby awanturki na mieście, aby oddalić od siebie podejrzenia obwinienia o występek, którego w rzeczywistości jest sprawcą...
— Tak... tak... tak jest!... tak musi być wistocie!... — ryknął pan Verdier głosem dzikim, zrywając się z fotela, na którym siedział — pani mi otworzyłaś oczy i prawda świeci mi teraz jasno jak słońce... Ach! nędznik!... on chce zostać mężem mojej córki i kradnie pieniądze w mojej kassie!... Biada mu!...
Blady ze wzruszenia i wściekłości otworzył drzwi i wybiegł na schody. Za nim w oddaleniu biegła pani Blanchet, która mu na wszystkie tony powtarzała, z prawdziwem teraz przerażeniem.
— Nie zabijaj go pan!... w imię nieba, nie zabijaj! go pan!... dosyć będzie oddać go w ręce sprawiedliwości!
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/358
Ta strona została skorygowana.