— Co oni z tem zrobili, panie?... odpowiadaj natychmiast!... co oni z tem zrobili?...
— O co mi się pan pytasz?... — jąkał młody człowiek przestraszony — i jakżebym mógł panu odpowiedzieć na to pytanie?
I tym razem jeszcze, pan Verdier odzyskał zimną krew nadzwyczaj prędko.
— To prawda! — rzekł tonem pełnym ironii... — to prawda!... pan nie wiesz!... pan nie możesz wiedzieć!...
Chwila milczenia nastąpiła po tych słowach.
Lucynie zdawało się, że jej nagle zabrakło powietrza w uciśnionej piersi, i że podłoga chwieje się i usuwa z pod jej nóg. Andrzej przecierał oczy jakby chciał obudzić się ze strasznego snu, jakby chciał usunąć od siebie zmorę, która dusiła...
Pan Verdier mowił dalej:
— Ta kassa ogniotrwała nie była wcale rozbijana, patrz pan, również nietknięte drzwi wejściowe do biura.
Andrzej zaledwie mógł jeszcze wymawiać wyrazy bez związku. Zrobił znak potwierdzający.
— Czyś pan zgubił gdzie swoje klucze ostatniej nocy, i nie mógł ich znaleść przez mniej lub więcej długi czas? — pytał pan Verdier.
Nie panie...
— Możeś je komu powierzył na chwilę?...
— Także nie...
— Może je panu kto ukradł?
— Również nie...
— Znajdujemy się wobec faktu materyalnie nie zaprzeczonego... Złoczyńcy weszli do biura bez włamania...
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/369
Ta strona została skorygowana.