kać... Jest nią poprostu nędzna chatka z drzewa, która mi służy za budę...
— Jakto!... tu, w środku zakładu — powiedział Andrzej — prawie pod samem okiem człowieka, który mnie wypędza i oskarża!... I ty przypuszczasz?...
— Ależ na Boga!... właśnie dla tego miejsce to jest tak pewne!... komużby u diabła mogło przyjść na myśl, że tam schowany pan jesteś?... Przyniosę panu dziś wieczór kolacyą, i opowiem ci co się dziać będzie dalej... Tak najlepiej...
— Czy nie zapominasz Piotrze, że ty sam, może będziesz zmuszony opuścić ten dom?...
— W tej chwili niema żadnego niebezpieczeństwa...
Pan Verdier dziś wcale co innego ma w głowie, jak słuchać niepoczciwych skarg robotników przeciw mnie... Oni sami, widząc jego twarz tak groźnie chmurną nie będą go zaczepiali, za to panu ręczę... Później być może... nie odpowiadam za nic.. Ale jutro będzie dzień... a pan zna tak dobrze, jak i ja stare przysłowie: „Na każdy dzień jego własna nędza wystarcza!“ Wierz mi pan, panie Andrzeju, przyjmij moją ofiarę...
— Przyjmuję... — odpowiedział młody człowiek.
— Chwała Bogu!... Chodźmyż zaraz... ot tędy, droga w cieniu ukryta, suńmy!... Nikt nas nie będzie widział...
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/379
Ta strona została skorygowana.