sania logicznie czynu, który chciał przedstawić przed oczy stróża prawa. Rozwścieklony a upokorzony tą nową przeszkodą, która opóźniła wykonanie jego woli, pan Verdier zrozumiał nareszcie, że jedynym środkiem odniesienia zwycięztwa nad sobą było, zebrać myśli przez kilka chwil, i w ten sposób uspokoić się na tyle przynajmniej, aby opanować gorączkę szaloną, która go pożerała.
W wykonaniu tego postanowienia, oparł łokieć prawej ręki na biurku, na dłoni złożył czoło, zamknął oczy, lewą zaś rękę opuścił wzdłuż poręczy fotelu, na którym siedział.
Wtem stało się coś nieprzewidzianego, co wstrząsnęło naraz całem jego ciałem. Zimne jakieś wargi dotknęły jego palców. Odwrócił się gwałtownie i zobaczył Lucynę klęczącą, albo raczej leżącą u nóg jego, i usiłującą pocałować go w rękę.
— Czego chcesz odemnie?... — spytał jej tonem surowym.
— Chcę litości, ojcze — jąkała młoda dziewczyna wśród łez — chcę litości, albo raczej sprawiedliwości...
Pan Verdier utkwił w Lucynie wzrok lodowaty i groźny, wykrzykując:
— Córka niewdzięczna i wyrodna, która zdradza własnego ojca i staje się wspólniczką jego nieprzyjaciół, nie zasługuje na żadną litość, i nie otrzyma jej!... Mówiłaś o sprawiedliwości!... dla kogóż jej żądasz!?
— Dla nieszczęśliwego, którego wypędziłeś z tego domu...
Achiles Verdier podniósł się.
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/382
Ta strona została skorygowana.