Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/392

Ta strona została skorygowana.

— On sam!...
— Panie Verdier — odpowiedział podmajstrzy ze spokojem — nie chciałbym w niczem uchybić szacunkowi jaki jestem panu winien, ale pozwól mi pan powiedzieć sobie że ten list nie pójdzie...
— Jakto, nie pójdzie?
— Nie, panie...
— I kto temu przeszkodzi?...
— Ja...
— W jakiż to sposób przeszkodzisz temu?...
— Najprzód, drąc go, jak to właśnie robię...
Mówiąc te słowa, Piotr wykonał myśl jaką w sobie zawierały i w jednej chwili z listu, zrobił cztery kawałki.
Pan Verdier krzyknął z gniewu i podziwienia.
— Łajdaku jeden! — zawołał potem, podnosząc rękę na podmajstrzego — łajdaku, zasłużyłeś żeby...
— Nie uderz mnie pan!... — przerwał Piotr Landry z gestem błagalnym — nie uderz mnie, proszę o to!... pan wiesz bardzo dobrze, że mam krew tak gorącą i w gniewie nie wiem co się ze mną dzieje!... gdyby ręka pańska spadła na mnie, zabiłbym cię...
Achiles Verdier nie miał zapewne pod tym względem żadnych wątpliwości, gdyż powstrzymał spadającą rękę.
— Jesteś zuchwalec albo waryat!... — wyrzekł — w jednym albo drugim wypadku nie możesz tu pozostać... wypędzam cię!...
Podmajstrzy opuścił głowę i odpowiedział:
— To masz pan prawo zrobić... ale jeżeli mnie wypędzisz dziś, powołasz mnie jutro...
— Tak sądzisz? — spytał z ironią pan Verdier.