do milczenia — ciszej!... dwa słowa któreś wymówił, starczą, aby mnie zgubić!...
— Boisz się pan!... a jednakże nie boisz się zgubić innych!...
— Zapomniałeś o swojej przysiędze?...
— A czyż pan pamiętasz o swojej?...
— Przysięgłeś milczeć!...
— Przysięgłeś uszczęśliwić ją!...
— Czy nie dotrzymałem tego wszystkiego co obiecałem?... czy nie zrobiłem dla ciebie więcej, sto razy więcej, niż sam chciałeś, niż się mogłeś spodziewać?... Czy nie było umówione między nami, że po skończonej pokucie opuścisz Francyę, pojedziesz do Ameryki, do Indyi, do Australii, gdziekolwiek bądź, na koniec świata, zkąd nie powrócisz nigdy!... A jednak jesteś tu... w moim domu... przy niej... mogąc patrzeć na nią każdodziennie... mogąc z nią rozmawiać w każdej godzinie...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Tu, powinniśmy otworzyć krótki nawias...
Musimy wytłomaczyć naszym czytelnikom pokrótce wypadek który zapewne ich dziwi... Chcemy tu mówić o obecności Piotra Landry w zakładzie pana Verdier z jego wiedzą i przyzwoleniem wbrew formalnemu zobowiązaniu przez nieszczęśliwego do zupełnego zrzeczenia się swojej córki i nie starania nigdy o zbliżenie się do niej.
Postępek pana Verdier, w tym razie, był w istocie mniej szlachetnym niżby się to wydawać mogło, na pierwszy rzut oka bez głębszego zbadania rzeczy...
Oto jak się rzecz miała: