przekonał się, że brakło mu tej siły... zrozumiał, że tylko w Paryżu mógłby żyć a wygnanie, zdala od dziecka, byłoby śmiercią dla niego...
W sercu jego i w uszach brzmiały mu ciągle słowa małej dziewczynki: „Jeżeli chce pracować u nas papa da mu robotę...“
— Gdybym spróbował? — mówił sobie — ale jak się znaleść pomiędzy robotnikami, aby mnie pan Verdier nie poznał i nie oddalił?...
Szukał napróżno rozwiązania tej zagadki, kiedy w tem wypadek nieprzewidziany przyszedł mu z pomocą. Na drugi dzień po tem spotkaniu znajdował się nad portem, jak zwykle, spodziewając się, że dziecko wyjdzie znowu i przybiegnie do niego jak wczoraj.
Robotnicy zajmowali się wyładowaniem statku obciążonego drzewem budulcowem. Kilku ludzi niosło na ramionach ogromny bal. Najbliższy Piotra Landry przechodząc tuż obok niego potknął się i przewrócił, w skutek czego i drudzy znaleźli się w wielkim niebezpieczeństwie zostania przygniecionemi ciężarem, który nie był w równowadze.
Piotr pociągnął ku nim.
— Koledzy — zawołał — pomogę wam!...
Zastępując tego z robotników, który upadł, Landry podtrzymał sam bez widocznego wysiłku ogromny ciężar przenoszonego ze statku do zakładu bala. Szmer podziwienia dał się słyszeć. Piotr Landry pracował dalej z robotnikami, i zrobił w dwie godziny tyle, ile człowiek pracowity i przeciętnie silny mógł zrobić przez cały dzień. Podmajstrzy ówczesny pomyślał sobie, że zrobi wybornie
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/398
Ta strona została skorygowana.