Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/399

Ta strona została skorygowana.

zatrzymując w zakładzie człowieka z taką siłą z taką chęcią do pracy i natychmiast zgodził go, mając do tego prawo.
Spytano go o nazwisko. Odpowiedział, że się nazywa Piotr i że przybywa z prowincyi. Te objaśnienia były uważane za dostateczne, i pan Verdier przyzwyczaił się widzieć nowego robotnika odchodzącego i przychodzącego do zakładu w zwykłej porze i wkrótce nie zwracał na niego najmniejszej uwagi.
Dwa lata tak upłynęły bez żadnego wypadku, któryby warto było zanotować — Piotr Landry dokładał ostatecznie wszelkich starań aby się nie zdradzić.
W końcu tego czasu Lucyna Verdier zachorowała i doktorzy już ją opuścili, uważając uratowanie jej za niemożliwe. Wiemy już z listu Andrzeja de Villers do swojej matki, jakie było postępowanie prawdziwego ojca podczas tej choroby, i jak uratował życie swej córce.
Skoro doktorzy wyrzekli, że niebezpieczeństwo minęło i że rekonwalescencya się zmniejsza, pan Verdier kazał przyjść robotnikowi do swojego gabinetu i rzekł, patrząc mu prosto w oczy:
— Poznałem cię... jesteś Piotr Landry...
— Prawda... — wyjąknął nieszczęśliwy, spuszczając głowę — nie dotrzymałem przysięgi... ale widzisz pan sam, że Bóg tak chciał, ponieważ użył mnie za narzędzie abym uratował twoje dziecko... Teraz będę ci posłusznym... Jeżeli mnie wypędzisz... odjadę!?...
— Nie... — odpowiedział właściciel zakładu po chwili namysłu — zostań... widzę że jesteś uczciwym człowiekiem i powierzam się twojemu honorowi!... Nie nadu-