Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/408

Ta strona została skorygowana.

Piotr Landry, teraz, groził mu odebraniem córki!... Przeszłość cała zdawała się wychodzić z chaosu i wracać przeciw niemu po latach piętnastu! Czyżby go ona swym ciężarem zdruzgotać miała!?...
Każde z tych dwu obwinień osobno mogłoby nie być dosyć silne do wykazania prawdy... Złączone i wsparte sobą nawzajem, stawały się groźne!... W takiem położeniu, jedno mu tylko pozostawało, to jest — zyskać na czasie za pomocą pewnych ustępstw i obietnic...
Achiles Verdier zdecydował się na to; twarz jego przybrała w jednej chwili wyraz mniej ponury; zmarszczone brwi wygładziły się, bruzdy na czole wyrównały i rzekł do podmajstrzego, głosem dziwnie złagodniałym:
— Szczerość i prawość są głównemi żywiołami mojej natury. Dam ci zaraz tego dowód!... Mógłbym się czuć urażonym za twoją ostrą interwencyę... lecz wolę odpuścić złe...
Twarz Piotra Landry rozjaśniła się. Pan Verdier mówił dalej.
— Nikt lepiej odemnie nie ocenia wielkich, przymiotów duszy naszej drogiej Lucyny i szlachetności jej serca. Byłem względem niej niesprawiedliwym przed chwilą; uniosłem się gwałtownie... i odżałować tego nie mogę... Nie leży w mojem charakterze i nie mam tego w zwyczaju... Ale czy nie mogą służyć mi za usprawiedliwienie, albo przynajmniej za okoliczności łagodzące: rozdrażnienie i gniew jaki mnie ogarnął zaraz po przybyciu, z powodu tej kradzieży wytłomaczyć się nie dającej!
— O! to prawda, panie Verdier, jesteś pan wytłomaczony!... — zawołał Piotr Landry, jeśli pan tylko żału-