Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/415

Ta strona została skorygowana.

— Nie zabrano mu nic, procesu nie wytoczono i przepraszano go jeszcze...
— Jakże to być może?...
— Bo widzisz chociaż szukano pilnie, przerzucano wszystkie towary od pokładu aż do dna, chociaż rozbierano cały ładunek, po kawałeczku i nie znaleziono nigdy ani jednego funta tytoniu, ani łokcia koronki, ani jednej baryłki wódki!...
— A jednak kontrabanda była na statku!...
— Rozumie się że była!...
— Gdzież ją więc schował pryncypał, że jej celnicy i żandarmi znaleźć nie mogli!...
— Ba!... otóż tego właśnie nikt nie wie, chybaby się samemu pryncypałowi zachciało opowiadać, co mi się wcale prawdopodobnem nie wydaje... Byłby jeszcze sposób, zapytania o to „Tytana” ale na nieszczęście, ta szelma nie odpowie, nie usłyszy nawet zapytania!...
— Ale przecież, chociażby tam djabeł siedział... toć podejrzenia były... musiano żądać tłomaczenia!
— Głupstwo tłomaczenie!... Tłomaczenie zawsze się znajdzie... Dobre czy złe ale jest... Najpodobniejsze do prawdy jest że „Tytan” był zbudowany jak teatr jaki, z kryjówkami, które znał tylko pan Verdier!...
Gadali i to ludziska, ale nie było nigdy dowodów... A teraz pryncypał dawno już wyrzekł się kontrabandy, a „Tytan” milczy jak milczał i tajemnic swych nie wydaje!...
— Muszę ja jutro wyjąć moje oczy z puzderka, podczas wyładowywania statku, może przypadkiem co zobaczę?... Jak myślisz kolego?...