— Bądź spokojny, mój stary!... możesz włożyć na nos cztery pary okularów, i nie zobaczysz gdzie raki zimują!... No, ale dosyć już tego... Już późno... chodźmy spać...
I dwaj robotnicy rozeszli się.
Blisko godzina upłynęła.
Wieczór był tak piękny i spokojny, o ile poprzedni był burzliwy i ponury... Tysiące gwiazd świeciło na niebie bezchmurnem, odbijając się jak w zwierciadle w wodach kanału, i rozpraszając ciemności nocy prawie zupełnie.
Wpół do jedenastej wybiło; małe drzwiczki od zakładu otworzyły się lekko, i pan Verdier ukazał się z latarnią zapaloną w ręku. Miał na sobie ten sam kostium co w chwili przyjazdu, a daszek zatłuszczonej czapki, spadał mu na czoło tak iż zasłaniał zupełnie oczy.
Rzuciwszy wzrokiem na lewo i na prawo, przeszedł on port, przedostał się przez deskę rzuconą tymczasowo na pokład statku, zstąpił z dziesięciu schodów i kluczem, który wyciągnął z kieszeni, otworzył drzwi swojej oddzielnej kajuty.
Kajuta ta była obszerna i daleko lepiej umeblowana, niż bywają zwykle umeblowane kajuty na statkach towarowych.
Achiles Verdier, przez wyrachowanie ekonomiczne, podczas podróży swoich na rzekach i kanałach Francyi, nie wysiadał nigdy na ląd na nocleg, a na obiad lub śniadanie bardzo rzadko. Dla tego też urządził swoje mieszkanie na pokładzie Tytana, jeżeli nie zbytkownie i wygodnie, to przynajmniej uczynił je mieszkalnem.
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/416
Ta strona została skorygowana.