Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/421

Ta strona została skorygowana.

— Nie domyślasz się pan ani trochę?...
— Wcale a wcale się nie domyślam.
— To trudno!... jednak spodziewałem się, że będzie inaczej... pamięć pana trwa ciągle w odrętwieniu... Przyjdę jej z pomocą kilkoma szczegółami ważniejszemi, które ją z tego tak długiego uśpienia z pewnością obudzą!...
— Mów, pan!... słucham pana z żywą ciekawością...
— Jestem o tem przekonany... Dotąd tylko ciekawość pańska jest podrażnioną... nieprawdaż?... ale bądź pan spokojny, niezadługo więcej to pana zainteresuje...
Atalanta, był to piękny brick, chodził wybornie po morzu, był tem czem oaza na pustyni... Opancerzony miedzią, połyskujący w promieniach słonecznych, odbywał on corocznie, jednę lub dwie podróże w okolice Gwinei dla przywiezienia ztamtąd ładunku hebanu, handel którym był łatwy, pewny i znakomite zyski przynosił... Czyś pan nigdy nie słyszał o Atalancie drogi panie?...
— Nigdy!
— To doskonale... ale mimo to ja kończę. Kapitan Jakób Lambert był to sobie człowiek, jak to mówią, z „jednej sztuki.” Diablo śmiały i odważny; brutal i szorstki dla swojej osady, wyborny marynarz, dumny jeżeli nie z zaszczytów, to przynajmniej z majątku i wcale nie przebierający w wyborze środków dla zwiększenia tegoż majątku... Czyś pan nigdy nie słyszał nic o kapitanie Jakóbie Lambert, droga panie?...
— Nigdy...
— Pysznie!... Ale mimo to ja opowiem dalej!...
Pewnego dnia, w miesiącu Wrześniu 1839 roku, pewien mieszkaniec kolonii francuzkiej przyszedł do kapitana