Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/426

Ta strona została skorygowana.

wiołem, chcąc przedostać się na inny obszerniejszy nieco wierzchołek skały, który w niewielkiej odległości był widzialny, jak czarna plama na białym obrusie, jaki tworzyła piana wzburzonych fal...
Już do celu ich usiłowań, mała tylko, pięćdziesiąt sążniowa dzieliła przestrzeń, kiedy w tem straszne bałwany zdruzgotały łódź, jak łupinę orzecha...
Trzej mężczyźni mogli uchodzić za bardzo dobrych pływaków...
Jakób Lambert przybył pierwszy...
Achiles Verdier, trzymając swoją małą córeczkę na ramieniu, postępował za nim jak mógł najlepiej...
„Flageolot zaś przezwany „Strączek” płynął także, spotkał szczęśliwie pływający szczątek jakiś z rozbitego okrętu i wdrapawszy się nań był widzem jednego z tych dramatów, z których jeden, gdyby go dobrze uscenizować zbogaciłby od razu teatr, i zapewnił sztuce, sto piędziesiąt lub dwieście przedstawień...
Achiles Verdier przewiązany był około bioder pasem skórzanym... ten pas był to raczej wielki trzos, w którym mieścił się portfel pełen — jak to od razu przypuszczać można było, pieniędzy i ważnych papierów... Nieszczęśliwy człowiek tracił już władzę, lecz ostatnim wysiłkiem, podpłynął do stóp skały, dziecię swoje podtrzymując ciągle...
Jakób Lambert nachylił się, aby go na skałę wciągnąć... Chwycił go za pas... lecz pas za słaby do utrzymania takiego ciężaru pękł... i został w ręku kapitana Lambert wraz z portfelem...