— To rzecz niepodobna!...
— Jakkolwiek nieprawdopodobna, a jednak zupełnie prawdziwa!...
Maugiron przemówił swoim dawnym głosem, przybierając akcent ulicznika paryzkiego ostry i przenikliwy...
— Mówiłem panu kiedyś, kapitanie, jakieś moją biedną skórę garbować kazał... tam het... na drugim końcu świata... mówiłem panu... że nic nie ginie w naturze, i że ci to razem oddam kiedyś... A co!... nadarza się okazya... będziemy się rachować!...
Jakób Lambert podniósł głowę.
— Doprawdy — zawołał — sądząc z tego wszystkiego, dziwię się jak człowiek taki jak pan... takim nieostrożnym się okazuje!...
— W czemże leży moja nieostrożność?... — spytał zimno Maugiron.
— Posiadasz pan — tajemnicę, która może mnie zgubić... posiadasz ją ty tylko i tak zuchwale, tak bezmyślnie włazisz w szpony tygrysowi!... przychodzisz sam jeden w nocy... tu, na mój statek... doprawdy, to więcej jak zuchwalstwo... to szaleństwo!...
— To tylko zaufanie, drogi panie... czyżbym przypadkiem miał doznać zawodu?....
Ręka prawa Jakóba Lamberta, ukryta dotąd na piersi, wydostała się w tej chwili z pod surduta uzbrojona w pistolet.
— Gdybym cię wysłał na tamten świat — wyrzekł — cóźbyś powiedział?...
— Prosiłbym pana grzecznie, abyś poszedł pierwszy dla wskazania mi drogi!... — odpowiedział Maugiron,
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/428
Ta strona została skorygowana.