leżnym od nikogo i dobrze zabezpieczonym... Ten kapitał dasz mi pan!...
Ale co się to znaczy, mienisz się pan na twarzy, mój drogi kapitanie... bladość pana jest przerażająca... wzrok pański wyraża przestrach... Zdaje się panu, że żądam ogromnej sumy... połowy pańskiego majątku... czy co!?
Uspokój się pan, jestem skromniejszy w swoich wymaganiach... Dwadzieścia pięć lub trzydzieści tysięcy franków w rentach, pozwolą mi żyć uczciwie po kawalersku, aż do dnia, w którym znajdę sposób zawarcia korzystnego małżeństwa, w czem nie staną mi na przeszkodzie dary, których mi natura nie oszczędziła wcale; znośną powierzchowność, obejście dosyć przyjemne, rozum, który ludzie w łaskawości swej za wystarczający uważają i wreszcie majątek niezależny, który posiadać będę... To rozumowanie musisz pan uznać za pełne słuszności i rozsądku... Nieprawdaż?...
Chcesz pan teraz wiedzieć ostatecznie moją cyfrę...
Oto ona:
Żądam pięć kroć sto tysięcy franków....
— Pół miljona!... — krzyknął Jakób Lambert tonem żałosnym — pan żądasz odemnie pół miljona!...
— Pan się dziwisz zapewne, założyłbym się oto, że ja tak małem się kontentuję...
— Ależ to ruina dla mnie!...
— Po co tu gadać bezpotrzebnie!... Z jednej strony nie uwierzę wcale w pańskie utyskiwania... z drugiej zaś, nie odstąpię ani luidora, ani talara, ani nawet jednego franka z sumy jaką postawiłem... Skończ pan ten interes
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/438
Ta strona została skorygowana.