rano będę zmuszony oddać panu wizytę w towarzystwie byłego konsula francuzkiego w Saint Domingo z r. 1839.
Na ustach Jakóba Lambert ukazał się w tej chwili dziwny jakiś uśmiech.
— Do czego tu te wszystkie groźby? — spytał — nie mówiłem przecież, że odmawiam...
— Mamże ztąd wnosić, że pan przystajesz?
— Cóż mam robić kiedy mnie pan zmuszasz do tego, nóż mi na gardle kładąc...
— Dasz mi pan pięć kroć sto tysięcy franków?...
— Dam!...
— Kiedy!
— Choćby jutro, jeżeli pan sobie życzy!?...
— Wołałbym dostać je zaraz...
Jakób Lambert wzruszył ramionami.
— Pan wiesz tak dobrze jak ja — odpowiedział — że nikt, jeżeli nie jest bankierem, notaryuszem lub agentem wymiany, nie trzyma u siebie pięciu kroć stu tysięcy franków!... Masz pan moje słowo...
— Teraz ja z kolei powtórzyć muszę pańskie słowa przed chwilą wyrzeczone, że ta gwarancya nie zdaje mi się wystarczającą — rzekł Maugiron, uśmiechając się.
— Czegóż pan chcesz?...
— Trzech wierszy i pańskiego podpisu na kawałku stemplowego papieru...
— Weksel?...
— O nie!... wcale nie!... prostą asygnacyę natychmiast płatną do pańskiego bankiera... Postarałem się dowiedzieć, że pan Wiktor Didier zapłaci milion a nawet więcej, jeżeli dostanie polecenie od pana...
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/440
Ta strona została skorygowana.