Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/445

Ta strona została skorygowana.

— A to dla czegóż?... czy nie jest w swoim pokoju?...
— Nie, pani... Pan Verdier nie przeszedł nawet progu domu... tylko tyle czasu był obecny w zakładzie, ile potrzeba, aby wziąść odemnie latarnię i wyjść z nią znowu!
— O tej godzinie!... — zawołała Lucyna — gdzie by mógł iść?...
— Pan Verdier uprzedził mnie, że spędzi noc w swojej kajucie, na pokładzie Tytana...
— Na pokładzie Tytana!... — wykrzyknęła młoda dziewczyna — czy ci się to nie wydaje bardzo dziwnem Piotrze?...
— Ja nie myślę aby się temu trzeba tak bardzo dziwić, pani... trafiało się to już nie raz panu Verdier, po powrocie z jego dalekich podróży...
— Jakże wyglądał mój ojciec gdy wyszedł?...
— Był prawdę powiedziawszy niebardzo spokojny wyraz jego twarzy... ale to się rozumie... Nikt nie traci siedemdziesięciu tysięcy franków, tak w jednej chwili z zupełnym spokojem, bez wtrząśnienia i pewnego ucisku moralnego!... Zresztą pan Verdier mówił do mnie głosem bardzo łagodnym i pytał mnie się o panią...
Ten ostatni szczegół istniał tylko w wyobraźni podmajstrzego. Szlachetny człowiek chciał wrócić spokój Lucynie i brał się do tego jak umiał.
— Dziękuję, mój dobry Piotrze — odpowiedziała mu serdecznie młoda dziewczyna — będę spała spokojnie, jutro zobaczę ojca...
— To dobrze, pani... będzie na to czas jutro rano odrzekł żywo Piotr Landry — bądź pani tego zu-