sztuce, nie porąbanym, mój dobry Piotrze, a jako dowód przywiązania... otwórz mi bramę!...
— Już idę... a podczas kiedy pani będziesz na statku, ja będę stróżował nad portem...
Piotr Landry pobiegłszy naprzód, pospieszył zrobić to o co go prosiła Lucyna.
— Zatrzymaj się pani trochę — rzekł potem — zdaje mi się, że słyszę kroki kilku osób... Pójdę zobaczyć co to jest... pani się nie pokazuj wcale...
Poczciwy podmajstrzy wyszedł za bramę, ale zaledwie zrobił kilka kroków, znalazł się otoczonym przez patrol piechoty w towarzystwie inspektora policyi i dwóch czy trzech policyantów.
Piotr Landry trzymał w jednej ręce latarnię, w drugiej fuzyę; miał minę przerażoną. Zdawał się podejrzanym.
— Co tu robisz? — spytał go inspektor — i na co ta broń?
— Obchodzę w około zakład, z powodu złodziei — odpowiedział stary robotnik — i przyszedłem aż nad port, bo mamy tu statek, który nie jest jeszcze wyładowany... Strzegę go równocześnie...
— Któż więc jesteś? — zapytał inspektor.
— Jestem podmajstrzy pana Achilesa Verdier...
— On mówi prawdę... — odezwał się jeden z policyantów — to jest Piotr... poznaję go teraz...
— No to dobrze!... Idźmy dalej!... Przyjemnej warty ci życzymy Piotrze!...
I patrol się oddalił.
Piotr zbliżył się do furtki.
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/450
Ta strona została skorygowana.