tową bladością, jakby była z wosku, a powieki zamykały, zasłaniając jej wzrok przerażony...
Zemdlenie zupełne zdawało się nieuniknionem.
Jakób Lambert zaniósł młodą dziewczynę na łóżko żelazne, które zajmowało jedną stronę kajuty, posadził ją na tem łóżku, pod głowę podłożył w wałek skręconą poduszkę, potem otworzył szafkę urządzoną w ścianie okrętu, wziął butelkę z arakiem i kieliszek, który napełnił w trzech częściach...
— Pij — rzekł do Lucyny zbliżając kieliszek do jej ust — pij... to cię orzeźwi...
Młoda dziewczyna usłuchała machinalnie, ale, po przełknięciu pierwszych kilku kropli, nie mogła zwyciężyć wstrętu i odepchnęła kieliszek.
— Jeszcze troszkę.. — szeptał ex-kapitan Atalanty.
— Nie mogę... bo mnie pali...
— Czy ci lepiej? czy ci siły wracają?...
Lucyna skinęła głową na znak twierdzenia.
Jakkolwiek minimalną była doza napoju, nie mogła jednak nie wywrzeć potężnego skutku na dziewczynie, przyzwyczajonej do picia tylko czystej wody. Rumieniec wrócił na policzki, i zupełna bezsilność, jaka ją przed chwilą opanowała zmniejszała się szybko... Ale w miarę jak się silniejszą uczuwała wracało też w całej swej grozie pojęcie o rzeczywistości i zrozumienie zbrodni, której była świadkiem...
Rozpacz straszna, jedno z tych cierpień bezgranicznych, z któremi nie mogą się równać żadne bóle fizyczne, ogarniała jej serce i rozdzierała je...
Córka mordercy!... Ona!... Lucyna!...
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/454
Ta strona została skorygowana.