mieć... o to na klęczkach... u nóg twych błagam cię i zaklinam!...
I młoda dziewczyna, zamieniając słowa w czyn, padła z takiem uniesieniem i szybkością do nóg Jakóba Lambert, że nie zdążył jej powstrzymać od tego kroku.
Pośpieszył podnieść ją, i łagodnie posadził napowrót na łóżko.
— Powiem ci wszystko, drogie dziecko — rzekł biorąc ją za ręce, i jednocześnie całując ją po ojcowsku w czoło — i bądź pewną, moje usprawiedliwienie będzie zupełne...
— Jeśli tak, to mów prędzej!... mój ojcze!... mów prędzej!... O! jakże ja będę szczęśliwa gdy te ciemności rozproszone zostaną!...
— To nastąpi bardzo szybko.... Muszę ci naprzód powiedzieć o tym człowieku...
Lucyna zadrżała.
— O tym, który... przed chwilą... był tam? — szepnęła.
— O tym, który dawał sam sobie nazwisko Maugirona, a który nazwisko to przybrał aby ukryć swoje własne — odpowiedział Jakób Lambert. — Dziś rano, w zakładzie, skoro mi przedstawiony został przez ciebie, nie poznałem go zrazu, tak umiał zmienić z niezrównaną zręcznością, twarz swoją, a nawet i głos!...
— Znałeś go więc oddawna, mój ojcze?...
— Znałem go kiedyś, moja Lucyno!... ale od wielu lat, nie było między nami żadnych stosunków... myślałem że umarł... przynajmniej miałem nadzieję... bo był moim śmiertelnym wrogiem...
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/460
Ta strona została skorygowana.