Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/461

Ta strona została skorygowana.

— Czyś go obraził czem?...
— Nigdy!...
— Zkąd więc pochodziła ta jego nienawiść?...
— Któż to wiedzieć może i jak można wytłomaczyć nienawiść duszy zawistnej i podłej?... Niegdyś za moje dobrodziejstwa odpłacił mi czarną zdradą... mógłbym się był mścić... ale umiałem panować nad sobą, gardząc jego obelgami, jego intrygami, jego potwarzami... Tacy ludzie nie przebaczają wzgardliwej litości jaką wzbudzają... to też, powtarzam, prześladował mnie z ustawiczną nienawiścią, zawsze równie żywą i zaciętą, jak w pierwszym dniu, pomimo ubiegłego czasu, pomimo wszystkiego co się w ciągu tego czasu wydarzyło...
— Mówiłeś o obelgach... intrygach... potwarzach... może on cię spotwarzył mój ojcze?...
— Nie mnie, ale osobę, która mi była tysiące razy droższą niż moje własne życie...
— Kogóż?...
— Dowiesz się zaraz... Dziś rano, po kilku minutach rozmowy pobieżnej, zażądał odemnie wyznaczenia mu schadzki tajemnej na tę noc... Chciałem odmówić... mówiłem ci, że go nie poznałem od razu, ale zaczął nalegać i dał mi do zrozumienia kilkoma wyrazami dla wszystkich niejasnemi, ale zrozumiałemi dla mnie, że posiada tajemnicę owych niecnych potwarzy, z których jednej byłoby dosyć aby zniesławić pamięć drogą i świętą!... Drżący ze wstydu i boleści, widząc w ręku nieznajomego człowieka te zapomniane już tajemnice, uległem!... Naznaczyłem Maugironowi schadzkę nocną, o którą mnie prosił... albo raczej, której wymagał odemnie, i w celu który łatwo zro-