Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/466

Ta strona została skorygowana.

— Ty nic..! ale ty jesteś moją córką!... tyś mnie zrozumiała!... ty wiesz; że kłamstwem się brzydzę!... Ty zresztą nie żądałaś, nie potrzebowałaś żadnych, dowodów!... Otóż sprawiedliwość ludzka wymagałaby dowodów mojej niewinności!... Byłoby mi niepodobna dostarczyć ich... Na jakież świadectwo mógłbym się powołać!... Na twoje!?... Ach! niestety byłoby ono najstraszniejszym przeciw mnie dowodem, najbardziej o winie mojej przekonywającym!...
— Wielki Boże!...
— Jestem niewinny, przysięgam ci to raz jeszcze, przysięgam ci na to wszystko co kocham, na to wszystko co czczę na tym świecie i tamtym, a jednak tylko zupełna tajemnica, bezwarunkowa, absolutna, może od tej chwili mnie ocalić!...
— Jakież straszne położenie! — szeptała młoda dziewczyna, podnosząc ku niebu swoje oczy zalane łzami. — Ach to okropne!... rozpaczliwe... Co począć teraz?... Co postanowić?... Jak postępować?...
— Trzeba milczeć!... Przypadek, a raczej fatalność uczyniły cię arbitrem mojego życia... masz w ręku swoim mój honor i życie moje!... czuwaj dobrze nad sobą, moje dziecko!... pamiętaj, że jedno słowo nierozważnie wyrzeczone, mogłoby się stać wyrokiem śmierci dla mnie, i że dosyć byłoby jednego wyrazu aby głowa twojego ojca spadła pod toporem, na placu de Grève!...
Lucyna wydała głuchy krzyk przerażenia, jej wzrok wyrażał niewypowiedziany przestrach, i głosem słabym zaledwie dosłyszalnym szeptała: