Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/468

Ta strona została skorygowana.

— Nagroda — przerwała Lucyna — nie zasługuję na żadną i nie potrzebuję żadnej!... nie pragnę nic... nie proszę o nic...
— Tej, którą ci ofiarować zamyślam nie odmówisz pewnie — odpowiedział kapitan z uśmiechem. — Będzie nią dobra wiadomość jakiej chcę ci udzielić... będzie nią zlecenie wymiaru sprawiedliwości w mojem imieniu, którem to zleceniem chcę cię obarczyć...


XXXIII.
Dobry ojciec...

— Dobra wiadomość!?... Wymiar sprawiedliwości?... wynagrodzenie?... — powtarzała młoda dziewczyna z łatwiejszem do zrozumienia, niż do opisania podziwieniem, z którem łączyła się jakaś nieokreślona nadzieja.
— Tak — odpowiedział Jakób Lambert — czy mnie nie rozumiesz, moje dziecię?...
— Nie śmiem domyślać się...
— Nie śmiesz przyznać przynajmniej, i to moja wina!... Moja surowość, moja oziębłość dawna dla ciebie, uczyniły cię pokorną, cichą i bojaźliwą względem mnie... Ale na przyszłość nic chcę żeby tak było!... Jestem zupełnie pewny, moja droga córko, że serce twoje, i inteligencya twoja, pochwyciły już moją myśl... Chcę pomówić z tobą o Andrzeju de Villers...