Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/469

Ta strona została skorygowana.

Od kilku sekund Lucyna prawie spodziewała się usłyszeć z ust ojca to imię, a jednak gorący rumieniec wystąpił jej na twarz, i spuściła oczy.
— Nie cofam się wcale, przed przyznaniem się do winy — kończył Jakób Lambert — spowiedź szczera i sprawiedliwa, dla człowieka honorowego, który żałuje tego co zrobił, jest najpierwszą pokutą za błąd i początkiem zmazania pewnej części winy... Byłem zaiste bardzo surowy i bardzo niesprawiedliwy dla pana de Villers... okazałem się względem niego nadzwyczaj gwałtownym i brutalnym, a wspomnienie mojego postępku napełnia mnie wstydem i boleścią...
— O! mój ojcze!... mój ojcze! — zawołała Lucyna — więc nie podejrzywasz go już!?...
— Nie... i nie daruję sobie tego nigdy, że dałem się uwieść pozorom, i pozwoliłem głupim i obrażającym podejrzeniom postać w mojej głowie!... Jego przeszłość jest bez skazy, jego praca, jego poświęcenie dla naszego domu, powinny były bronić go przedemną, tak wymownie iżbym się nie mógł oprzeć im i uznać w zupełności jego nienawiść!... Sądziłem go winnym, bo pozory mówiły przeciw niemu, i teraz wstydzę się tego... Ale może po tem wszystkiem, co zaszło, usprawiedliwi mnie w twoich oczach to choć w części, że przed chwilą, ty sama moja córko z pozorów wątpiłaś o mnie!...
Chwila milczenia nastąpiła po tych słowach, potem kapitan mówił dalej:
— Nakonioc, dzięki niebu, światło rozproszyło ciemności i pan do Villers jest uniewinniony w moich oczach tak, jak ja sam jestem usprawiedliwiony przed tobą...