pominam... Pamiętam nawet, że jego miłość dozna wzajemności lub wkrótce będzie ją miała...
— I pomimo tego, mój ojcze, zatrzymasz go tu? — spytała młoda dziewczyna z najwyższem zakłopotaniem.
— Dla czegóżby nie?...
— Będzie to niejako upoważnieniem do kochania mnie...
— Czyż takie upoważnienie, wydaje ci się niebezpiecznem?!..
— Będzie to umocnieniem jego nadziei...
— Które się ziszczą, jeżeli ty sama zechcesz...
— Jakto! — krzyknęła Lucyna — zgodziłbyś się!... ty ojcze!?...
— Widzieć cię szczęśliwą i szanowaną żoną Andrzeja de Villers?... Tak, moje dziecko, zgodziłbym się i bez żadnej trudności... Zaręczam ci... Ten młody człowiek należy do rodziny poważanej i dystyngowanej; jest inteligentny, uczciwy, pracowity, dla czegóżby nie miał zostać zięciem?...
Majątku nie ma, to prawda... Ale mniejsza o to?... Ty będziesz dosyć bogata, za dwoje... Wreszcie, ja przedewszystkiem pragnę twojego szczęścia... A zatem, jeżeli przekładasz Andrzeja de Villers, nad jakiego milionera, dam ci go z całego serca!... No!... mów że, cóż ty o tem myślisz; moje drogie dziecko?...
Lucyna nie odpowiedziała wprost na to pytanie, a jednakże jej odpowiedź była zachwycająco wymowna. Rzuciła się w objęcia Jakóba Lamberta, i ukryła na jego piersiach, swoją piękną jasnowłosą główkę, szepcząc głosem przez wzruszenia stłumionym.
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/471
Ta strona została skorygowana.