Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/481

Ta strona została skorygowana.

bezpiecznie, może nam wysunąć się z rąk, i rano nie znajdziemy go już na, miejscu!...
— Jakto?...
— Zwierzył mi się ze swojemi projektami... i słowo honoru daję... nie starałem się odwieść go od nich... i owszem...
— Jakież miał zamiary?...
— Chciał wyjechać z Paryża pierwszym pociągiem...
— Wyjechać! — powtórzyła Lucyna głosem głęboko smutnym — on chce wyjechać!...
— Chciał... — odpowiedział podmajstrzy. — Ale ręczę, że teraz już go ta ochota ominie...
— Więc nie myślał wcale — rzekł Jakób Lambert — że ten wyjazd byłby podobnym do ucieczki.
— I owszem, pomyślał o tem, i dlatego właśnie zwierzył się przedemną, abym mógł mówić i bronić go gdyby jaki język złośliwy chciał go tu oskarżać...
— Więc znasz cel podróży pana de Villers?...
— Rozumie się!... Chciał jechać do miejsca swego urodzenia... do Bretanii... do Brestu...
— Cóż go tam ciągnęło... tak daleko!?...
— Tam podobno w Breście, mieszka zacna i poczciwa kobieta... jego matka!... Otóż, dobra ta staruszka, posiada tam mały mająteczek, wartości sześćdziesiąt do ośmdziesięciu tysięcy franków... Majątek ten, przypadł jej w sukcesyi po pańskim krewnym Filipie Verdier, który panu zapisał te zakłady w testamencie... Ona była siostrzenicą Filipa Verdier... W ten sposób młodzieniec ten jest nawet z państwom połączony jakimś węzłem pokrewieństwa...