Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/484

Ta strona została skorygowana.

Młoda dziewczyna milczała... lecz wziąwszy w ręce swoje dłoń Jakóba Lambert uścisnęła ją lekko. To znaczące uściśnienie zamykało w sobie prośbę wymowną. Chciała powiedzieć:
— O! tak, ojcze drogi błagam cię... pozwól przyspieszyć szczęście Andrzeja!
Kapitan tak je pewno zrozumiał, gdyż jego ręka odpowiedziała również lekkim uściśnieniem ręki Lucyny.
— Pan de Villers zajmuje na dzisiejszą noc zwykły swój pokój? — spytał Piotra Landry.
— Tak, panie Verdier — odpowiedział podmajstrzy.
— Odprowadziłem go sam o dziesiątej godzinie...
— I myślisz, że nie śpi jeszcze?
— Ręczę za to moją głową!....
Cała ta rozmowa prowadzona była przy bramie zakładu, wychodzącej na port.
Jakób Lambert wszedł w dziedziniec tak daleko, aby mógł dojrzeć okna pawilonu, i spojrzał. Blade światło błyszczało przez szyby sypialnego pokoju kasyera.
— Mieliście racyę — rzekł. — Nie śpi... Lampa w jego pokoju pali się jeszcze.
— Byłem tego pewny!... — odpowiedział podmajstrzy. — Nie trzeba być djabłem na to aby się tego domyśleć!... W takiem położeniu w jakim się dziś ten biedny pan Andrzej znajduje, o śnie się człowiekowi nie marzy!... Chciałbym pana widzieć, panie Verdier, przepraszam za porównanie, w takiej historyi choćby tylko przez pięć minut!... Ciekawym jakbyś pan wyglądał!?...
— Poczciwy chłopak, czując się w podejrzeniu o taką zbrodnię podłą, musi bardzo cierpieć wistocie... sze-