ptał Jakób Lambert głosem, w którym prawdziwe czy też udane czuć było wzruszenie.
— Tembardziej trzeba go uspokoić jaknajprędzej! — odpowiedział Piotr Landry.
— Poczekajcie...
— Cóż mam robić?...
— My oboje, Lucyna i ja zostaniemy w ciemności...
— Dobrze, panie Verdier...
— A ty Piotrze pójdziesz i zapukasz do drzwi pawilonu, aby zwrócić uwagę pana de Villers...
— Dobrze, panie Verdier...
— Spyta się co cię sprowadza... odpowiedz mu, że masz mu coś do powiedzenia w wielkim sekrecie, coś bardzo ważnego a przedewszystkiem bardzo pilnego...
— A potem?...
— Potem, przyprowadzisz go do nas... resztę już ja sam załatwię...
Szczery uśmiech rozjaśnił bladą twarz podmajstrzego, podrzucił czapkę do góry i mimo ciemności zdołał ją złapać w powietrzu.
— Rozumiem!... rozumiem!... — powiedział — zostawiasz pan sobie przyjemność zwiastowania mu tej dobrej nowiny... wielkiej nowiny!... Chcesz pan nacieszyć się jego radością i wdzięcznością i masz pan racyę!... Na pana miejscu to samo bym zrobił...
— Idźże już mój poczciwy Piotrze... idź prędko...
— O! niech pan będzie spokojny, nie będziesz pan długo czekał...
Podmajstrzy zbliżył się do drzwi pawilonu i zaczął
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/485
Ta strona została skorygowana.