w nie pukać lekko, tak że pukanie to nie mogło ani być i z portu ani z głównego gmachu.
Było ono jednak dostateczne, aby obudzić uwagę pana de Villers, którego okno otworzyło się prawie natychmiast.
Młody człowiek wychylił się przez okno, ale jego i oczy nie miały jeszcze czasu oswoić się z ciemnością, nie rozróżniał nic.
— Któż tam? — spytał głosem cichym.
— Ja, panie Andrzeju... — odpowiedział podmajstrzv również po cichu.
— Czy to wy Piotrze?... — pytał dalej kasyer...
— No juściż, że ja... we własnej osobie, panie Andrzeju...
— Czego chcecie, mój stary przyjacielu?...
— Potrzebuję z panem pomówić, panie Andrzeju, o czemś bardzo ważnem, i pilnem... Choć no pan tu, bo to bardzo wielka tajemnica...
Piotr Landry, jak to widzimy nie łamał sobie głowy, literalnie powtórzył słowa Jakóba Lambert.
— Schodzę — odpowiedział pan de Villers, zamykając okno — będę zaraz przy tobie...
Podczas gdy schodził na dół mówił sobie:
— Pewno się dowiem o jakiem nowem nieszczęściu!.. Wszystkiego teraz mogę się spodziewać!... jestem gotów na wszystko!... Najstraszniejszy cios jakiby we mnie uderzył, już mnie nie powali...!
Jedna lub dwie sekundy upłynęły, potem usłyszano chrzęst klucza w zamku, drzwi pawilonu obróciły na zawiasach, i pan de Villers ukazał się na progu.
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/486
Ta strona została skorygowana.