Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/489

Ta strona została skorygowana.

— Ah! panie Verdier, już nie pamiętam tego com przecierpiał!... Jakżeś pan dobry, mój Boże!... jak mam panu wyrazić wdzięczność, za te słowa, któreś dopiero co wyrzekł, a które przywracają mi życie i honor! Pan mnie przeprosiłeś!... pan mi podałeś pierwszy rękę!...ah! nie zapomnę tego nigdy!...
— Biedny mój chłopcze — odpowiedział Jakób Lambert — jakżeś musiał mi złorzeczyć!...
— Nie panie Verdier, nie!... nie złorzeczyłem panu!... Żałowałem pana, że mimowoli i mimo wiedzy popełniłeś tak wielką niesprawiedliwość, i prosiłem Boga aby cię oświecił...
— Widzisz pan, Bóg cię wysłuchał — kończył kapitan uśmiechając się. — A teraz ja zaniosę do ciebie prośbę... abyś od jutra objął na nowo, i zatrzymał na zawsze miejsce, jakie zajmowałeś w moim domu...
— Zrobię to jaknajchętniej panie i będę szczęśliwy — odpowiedział żywo Andrzej, ale wprzód błagam pana o wyświadczenie mi jednej łaski...
— Jestem gotów uczynić dla pana co zechcesz... czegóż więc pan życzysz sobie?...
— Proszę o urlop na dni kilka.
— I owszem!... dam panu urlop, ale mi powiesz na co go użyjesz...
— Chciałbym pojechać do Brestu, przepędzić tydzień z moją matką, której nie widziałem oddawna...
— Dobrze; ale powiedz mi czyś nie odebrał jakiej złej wiadomości?... Czy pani de Villers nie jest cierpiąca...
— Nie panie, dzięki Bogu!...
— A zatem, dla czegóż właśnie wybrałeś pan tę