Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/491

Ta strona została skorygowana.

— Mówiłem jak jestem głęboko wzruszony i jak bardzo wdzięczny za pańską dobroć, panie Verdier... — wyrzekł Aandrzej — ale błagam pana, abyś się nie starał odwodzić mnie od mojego postanowienia... jest ono nieodwołalnem!
— Czyż podobna, mój chłopcze, abyś chciał ograbić twoją matkę z tej resztki majątku jaką posiada!... Postąpiłbyś zaiste, jak zły syn!...
— Moja matka... ręczę panu za to... pochwali moje postanowienie!... Będzie szczęśliwa, jeżeli mi będzie mogła przyjść z pomocą, o ile tylko będzie mogła dla legalnego zwrotu...
— Nie mogę zrozumieć twego uporu, mój drogi Andrzeju!... nie masz nic do zwrócenia, ponieważ nie jesteś nic winien...
— Jestem winien... Opuściłem moje stanowisko... byłem nie obecny w chwili spełnienia kradzieży!.. Jestem odpowiedzialny za sumę jaka mi była powierzoną!... Chcę ją zwrócić aż do ostatniego szeląga i, jeżeli pieniądze mojej matki nie wystarczą; wypełnię brak moją pracą... potrzeba mi będzie dużo czasu zapewne, ale przynajmniej tej zwłoki pan mi nie odmówisz.
— Dosyć już tego — zawołał Jakób Lambert — widzę dobrze, że jest jeden tylko środek pokonania pańskiego uporu... i w ostateczności tego środka użyję... Chcesz mi pan zwrócić skradzione pieniądze!?... chcesz koniecznie... bezwarunkowo!?... Niczem pana od tego nie odwiodę!...
— Tak, panie... chcę stanowczo!...