Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/510

Ta strona została skorygowana.

mi pan myśleć panie Verdier, że tak nie jest!... Uspokój mnie proszę choć jednem przyjaznem słówkiem!...
Było to powiedziane napozór swobodnie i żartobliwie, ale tonem prawie rozkazującym. Jakób Lambert zrozumiał, że musi dołożyć wszelkich starań, aby ukryć swe wrażenie i rzekł:
— Jesteś pan i będziesz zawsze w domu moim mile widzianym gościem...
— Niech mi będzie wolno, drogi panie — wyrzekł Maugiron — spodziewać się tego i liczyć na to!... byłoby mi w istocie bardzo przykro gdybym był źle widzianym w domu pańskim, tak przyjemnym, a którego mam zamiar w przyszłości być częstym gościem... Powiedz mi pan szczerze... i otwarcie... czy nie będzie dla pana zbyt wielką nieprzyjemnością, przyjmować mnie w domu swoim?...
— Spodziewam się, że pan nie wątpi — Jakób Lambert...
— A, panna Lucyna czy będzie łaskawa być i nadal dla mnie z tą dobrocią, która mi jest tak drogą?...
— Odpowiedziałem panu za moją córkę i za siebie...
— To bardzo dobrze!... to zaiste doskonale, bo nie będę robił tajemnicy, że jakiś dziwny chłód który zauważyłem w pierwszej chwili w przyjęciu pańskiem sprawił mi pewną przykrość i zadziwił mnie wielce. No ale teraz zgoda!... Co?... Podaj mi pan rękę...
Jakób Lambert nie śmiał odmówić podania ręki. Maugiron wziął wyciągniętą rękę w swoje dłonie i znalazł ją drżącą i zimną jak lód...
— Ale, ale — wyrzekł młody człowiek zmieniając on — nie wiecie państwo nowiny... wielkiej nowiny...