dy... Była to, djabli nadali, jakaś rozkręcona lina okrętowa, w którą zaplątałem sobie nogi tak, iż nie mogłem się z tej sieci wywikłać... Zimno mnie przejmowało... opadłem już z sił...
Ubranie przemoczone przeszkadzało mi w ruchach... buty napełnione wodą były ciężkie jak ołów!... Krótko mówiąc, walczyłem ze śmiercią i byłbym popłynął na dno, jak prosty mieszczanin zaplątany w trawy Marny lub Sekwany, gdyby nie dobroczynny patrol, który przyszedł mi z pomocą i zachowując mnie dla społeczeństwa, którego jestem, bez zaprzeczenia i bez próżności, jednym z najpiękniejszych ornamentów...
Oto drogi kapitanie, historya ostatniej nocy i oto są rezultaty dotykalne pańskich usiłowań, które uwielbiam w ich zasadzie, ale których nie aprobuję w wykonaniu, gdyż brakowało mu logicznego rozwoju, co spowodowało, ze ostatecznie stanowczą wygraną w tej grze niebezpiecznej pozostawiłeś pan losowi, na który nigdy nie trzeba liczyć, chyba z konieczności!... Teraz już pan wiesz tyle co i ja, a z drugiej strony wiesz pan także, że nie jestem zawzięty... Uspokój się pan więc i jeżeli się panu podoba pomówmy o interesach...
— Warunki pańskie? — spytał sucho Jakób Lambert.
— To pytanie podoba mi się — odpowiedział były chłopiec okrętowy — przekonywa mnie ono oczywiście, żeś pan zrozumiał sytuacyę... Moje warunki, rzeczywiście, nie mogą być dziś takie jakie były przed kilkoma godzinami... Okazałem się, tej nocy zgodnym, łatwym, umiarkowanym... zadowalniałem się drobnostką... prawdziwym
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/515
Ta strona została skorygowana.