Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/522

Ta strona została skorygowana.

Jakób Lambert spuścił głowę na piersi i milczał.
— Więc to tak! — wyrzekł groźnie Maugiron. À zatem!... bądź zdrów kapitanie!... idę do komisarza policy! Odgłos kroków dał się słyszeć od strony bramy zakładu... Były kapitan podniósł głowę i spojrzał machinalnie przed siebie...
— Nie będziesz pan potrzebował iść do niego — szeptał — oto on właśnie tu idzie... Jak widzę zastrzegłeś się pan zgóry!...
Maugiron spojrzał też w tę stronę; zadrżał gwałtownie i zbladł mocno w jednej chwili.
Ex-kapitan Atalanty powiedział prawdę...
Komisarz policyi, w towarzystwie jakiegoś mężczyzny ubranego zupełnie czarno, wchodził rzeczywiście na dziedziniec, a dwóch agentów stanęło jakby na warcie z obu stron bramy na port wychodzącej...
— Komisarz!... komisarz! — szeptali robotnicy, zbierając się w grupy w pewnej odległości. Lucyna, którą przestrach do tej chwili ubezwładnił zupełnie, została jakby nagle zgalwanizowaną ogromem niebezpieczeństwa, które wydawało się nieuniknionem. W jednej chwili odzyskała ona ruch i siły; przybliżyła się żywo do Jakóba Lamberta i biorąc go za rękę wyszeptała głosem złamanym:
— Mój ojcze... mój ojcze... co to wszystko znaczy?...
— To znaczy, że jestem zgubiony! — odpowiedział jej mniemany ojciec.
— Ojcze... odwagi... w imię nieba... odwagi!..