mnie ściga!... dajcie mi siłę do życia... dajcie mi jedyną pociechę, któraby była w stanie podtrzymać mnie w mojem nieszczęściu... Powiedzcie mi, wy przynajmniej, że uważacie mnie za niewinnego...
Głuche milczenie było odpowiedzią na te słowa. Milczenie to, było dla nieszczęśliwego Piotra Landry, strasznym ciosem, w samo serce zadanym.
— I oni mnie mają za zbrodniarza — mówił z niewysłowioną rozpaczą — usuwają się wszyscy odemnie!... I ona także, z pewnością, patrzy na mnie jak na rozbójnika!... Wszystko skończone!... nic mi już nie pozostaje tylko śmierć!...
— No, a teraz!... dalej w drogę!... — zawołał jeden z agentów, wsuwając rękę pod lewe ramię Piotra Landry, drugi policyant wziął go tak samo pod prawe ramię.
Podmajstrzy był posłuszny, zatrzymał się tylko na jedną chwilę przed Maugironem.
— Panie — rzekł głosem złamanym — przebaczam ci jeszcze raz, ale z głębi serca żałuję pana!... Jesteś oskarżycielem, ja jestem oskarżonym... ale nie pomieniałbym się z panem na stanowisko...
Pomimo zuchwalstwa swego zwykłego, pomimo niezrównanej bezczelności, Maugiron a raczej ex-chłopiec okrętowy Strączek, spuścił oczy i nie odpowiedział ani słowa.
Agenci odprowadzili więźnia.
Robotnicy rozpierzchli się po zakładzie, mówiąc jeden do drugiego:
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/536
Ta strona została skorygowana.