Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/54

Ta strona została skorygowana.

Słysząc te groźby, agent tajnej policyi przybliżył się do cieśli patrząc na niego z uwagą.
— Ja i tego znam także, powiedział po chwili; to nie jest złodziej i to może nawet uczciwy człowiek... wreszcie spłacił swój dług. Ja już nie mam z nim nic do czynienia...
— No teraz dalej w drogę!...
W chwilę potem, w wielkim salonie nie pozostał nikt prócz budowniczego kierującego robotami i robotników.
Ci ostatni, prócz Piotra Landry i Gribouilla, zebrali się w grupę w przeciwnym końcu i rozmawiali żywo między sobą głosem cichym.
Narada ich trwała krótko, stary podmajstrzy siwy, z nosem centkowanym odłączył się od grupy, przybliżył do budowniczego, nie bez pewnego zakłopotania, odprowadził go na bok i rzeki:
— Panie Raymond, przychodzę do pana z poselstwem od moich kolegów... tylko co mówiliśmy między sobą i jesteśmy wszyscy razem jednego zdania, prócz Gribouilla, że jest tu, między nami ktoś zbyteczny... a my myślemy, że i pan, panie Raymond będziesz naszego zdania...
— Wytłomacz się pan jaśniej — odpowiedział budowniczy, nie rozumiem dobrze co chcecie przez to powiedzieć...
— My chcemy powiedzieć, panie Raymond, że będąc uczciwymi ludźmi z dziada pradziada, nie mając nic wspólnego z prokuratorem królewskim, nie możemy ścierpieć między sobą człowieka, który się dopuścił zbrodni, sądzonego przez sąd, i skazanego: a chociaż jest to smutne zakończenie uczty pana Durand, która tak doskonale się zaczęła, prosiemy aby znany nam wszystkim Piotr Landry