Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/549

Ta strona została skorygowana.

jest przecie niewolnikiem, nieprawdaż panienko? jestem pewny, widzi panienka, że podmajstrzy nawet palcem nie tknął tego łotra Maugirona, że gdyby na dowód trzeba było dać sobie głowę uciąć, tobym im wszystkim złodziejom powiedział: „bierzcie moją głowę!...”
— Poczciwy jesteś mój Motylu... tego kogo kochasz, bronisz z całego serca!... Pięknie to z twojej strony i tak być powinno!...
Biedny chłopczyna zaczerwienił się po same uszy; skromność i bojaźliwość opanowały go znowu. Spuścił oczy: zaczął znowu miąć czapkę w ręku.
— Pani!... panienko — mówił jąkając się — to jest moim obowiązkiem. Z tego dopiero widać, że się człowieka kocha, kiedy się jego sławy broni!... Tak, tak... tak być powinno!... Gdyby nie to, to próżneby było słowo, to kochanie!... Nieprawdaż panienko!?
Lucyna rzekła po namyśle.
— Kiedy tak jest mój chłopcze, to, jak myślę, będziesz chętny do oddania mi wielkiej przysługi, a nawet nietylko mnie, ale naszemu wspólnemu przyjacielowi Piotrowi Landry?...
Chłopiec aż zadrżał z radości. Oczy mu zajaśniały a twarz żywym zapłonęła rumieńcem.
— Ja! będę mógł oddać przysługę panience i jemu zarazem! — zawołał — a to ci mi się gratka zdarza nie lada!... Jakbym na loteryi wygrał!... Dla panienki, dla niego, dałbym się chętnie posiekać na drobne kawałeczki, drobniej niż mięso na serdelki i anibym nawet pisnął z bólu a przed stolnicą jeszczebym się ukłonił i powiedział bardzo dziękuję... Cóż mam zrobić?...