Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/558

Ta strona została skorygowana.

Może się teraz stać co chce... żadne cierpienia mnie dotknąć nie będą w stanie!”
— Co to za serce poczciwe!... jaka dusza szlachetna! — mówiła młoda panienka, zalewając się łzami — i oni jego obwiniają!... przeciw niemu zwrócić się ma cała surowość prawa!... O! mój Boże... wielki Boże... gdzież więc jest sprawiedliwość Twoja!?...
— O sprawiedliwości boskiej, panienko — rzekł Motyl — nie trzeba nigdy wątpić!... Czasem się zdaje, że się ona myli, że się gdzieś błąka po manowcach... ale... jak mnie zapewniali mądrzy ludzie... zawsze w końcu... trochę prędzej czy trochę później, wraca na prostą drogę i zawsze swoje zrobi!...
— Masz słuszność, moje dziecko!... — zawołała Lucyna — byłam bardzo bliską zwątpienia i bluźnierstwa!... byłabym niewdzięczną i występną!... Dzięki tobie mój chłopcze odzyskuję nadzieję i wiarę...
— Doskonale panienka robi — rzekł chłopiec — bo oto właśnie mnie się widzi, że jest wielki powód mieć nadzieję... bo jak to zaraz panience powiem, jeżeli się Panu Bogu podoba wyciągniemy ztamtąd Piotra Landry...
— Jakim sposobem?...
— To dalszy ciąg mojej historyi... opowiem panience całą rzecz w krótkości... Jak godzina wizyty minęła pożegnałem się z podmajstrzym, i wysunąłem się przez furtkę więzienną, razem z dwoma czy trzema jegomościami, którzy przyszli tak jak ja odwiedzić kogoś z więźniów, a na których dotąd nie zwróciłem wcale uwagi...
Jużem był na ulicy, gdy wtem jeden z nich przysuwa się do mnie, i zaczepia w ten sposób: