Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/56

Ta strona została skorygowana.

dla uratowania swego kolegi! Żaden z was pewnie nie byłby tego zrobił!... Nie prawda?...
Stary podmajstrzy wstrząsnął głową.
— To jest zupełna prawda — odpowiedział wreszcie — i my wcale nie mówimy, aby to była nieprawda, ale my też mamy nasze pojęcia, panie Raymond, i żadne rozumowanie tu nie poradzi!... Nie mamy wcale ochoty aby lokatorowie centralnego więzienia mogli powiedzieć, patrząc na nas gdy pracujemy: „Widzicie wy tych cieśli... to nie musi być nic porządnego... pomiędzy niemi zbrodniarz siedzi!“ Nie, my tego nie chcemy panie Raymond, i jak jestem Jan Maclet tego nigdy nic będzie!...
Budowniczy wzruszył ramionami.
— Postąpcie zatem podług waszych przekonań! — powiedział prawie z gniewem; a ponieważ nic wam nie przeszkadza do wypędzenia tego nieszczęśliwego, wypędźcie go sami!... Ja się w to nie mięszam i umywam od tego ręce.
Te ostatnie słowa były wypowiedziane prawie głośno i Piotr Landry je usłyszał. Od kilku chwil, rozumiał dobrze iż kwestya jego się tyczyła, odgadywał co się działo. Podniósł głowę, którą miał opuszczoną na piersi; przybliżył się do pana Raymond, i głosem drżącym, ale bardzo wyraźnym wyrzekł:
— Wypędzić mnie!... nie będą mieli trudu!... sam sobie wymierzę sprawiedliwość... i oddalę się dobrowolnie! wiem dobrze że muszę ukryć moją hańbę daleko ztąd, teraz kiedy okropna tajemnica mego życia jest znaną wszystkim!... ja wiem aż nadto dobrze, iż uczciwi robotnicy nie mogą zatrzymać między sobą człowieka, który siedział