Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/564

Ta strona została skorygowana.

prowadzi on tam handelek kontramarkami... Cóż mu mam powiedzieć panienko?... Co panienka robić każę?...
— Powiedz mu, że przystaję jaknajchętniej na jego propozycyę! — zawołała Lucyna z prawdziwem uniesieniem. — Sto razy przystaję!... nie raz!...
— Jeden raz wystarczy — wtrącił chłopiec.
— Pomyśl tylko sam — kończyła młoda dziewczyna — dla Piotra Landry wolność... to zbawienie!... Ukryjemy go, a tymczasem sprawiedliwy Bóg dopomoże do wyświecenia jego niewinności, i do oświecenia sędziów.
— Jeżeli już idzie o to gdzie schować poczciwca naszego — dorzucił Motyl wesoło — znam ja kryjówkę wyborną. Można obleźć cały Paryż i lepszej nie znaleść!... Tam by sobie mógł siedzieć spokojnie, pókiby mu się podobało bez żadnej obawy... a ja bym się podjął we własnej osobie nosić mu co noc pożywienie... żeby jakiej zdrady nie było!...
— Ale, powiedz mi, moje dziecko — pytała Lucyna — czy można zaufać słowu tego Saturnina?...
— Czy ja wiem, panienko, niby ręczyć za niego tak jakby za siebie samego nie mogę... to pewna!... Tak naprawdę powiedziawszy, to wszystko czem się trudni, jakoś bardzo dziwnie wygląda, jak na człowieka żyjącego z własnych funduszów, ale wydaje mi się być dobrym chłopcem, i nie sądzę żeby był na tyle niepoczciwym, i chciał nas oszukać w taki nikczemny sposób!...
— A wreszcie, cóż my na to poradzić możemy — mówiła, jakby odpowiadając własnym myślom panna Verdier — wahanie się, jest w tym razie niedozwolone i niemożliwe!... Na wszelki wypadek musiemy ryzykować!...