Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/568

Ta strona została skorygowana.
XLII.
Wielki komedyant.

Straszne męczarnie, które od ostatniej rozmowy z Maugironem, torturowały Jakóba Lambert; niepokoje okropne, które mu nie dawały spoczynku we dnie, i w nocy: trwoga, która go dreszczem przejmowała bezustannie, to o majątek swój, to o swoją wolność, a może nawet o życie, zbieliły prawie zupełnie jego włosy i brodę, na których zaledwie dotychczas, tylko gdzieniegdzie siwy włos się ukazywał.
Szeroka sina kresa, zarysowała się wokoło wklęsłych oczu i zaczerwienionych powiek; głębokie fałdy, podobne do szram, rozciągały się od nozdrzy i tworzyły jakby czarną opaskę dokoła zsiniałych ust; nakoniec policzki mu zapadły, zwiędły i pomarszczyły się... Twarz jego stała się podobną do maski, niemal bydlęcej, jaką widzimy zamiast twarzy, na starożytnych biustach Tybera.
Jakób Lambert podniósł głowę, utkwił w Lucynie oczy ponure, których źrenice zblakłe, wydawały się w tej chwili jeszcze bledsze jak zwykle.
— Chciałaś mnie widzieć, moje dziecko — rzekł wolno, z łagodną melancholią, ale bez tej serdeczności ojcowskiej, tak jak to słyszeliśmy w ich poprzednich rozmowach.
— Tak, mój ojcze — odpowiedziała Lucyna.