Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/569

Ta strona została skorygowana.

— To widzenie w istocie jest potrzebne — odpowiedział ex-kapitan Atalanty — i to jest tak koniecznem, że gdybyś ty była nie przyszła do mnie, ja byłbym poszedł z pewnością dziś wieczór po ciebie... Chcesz zemną mówić o Piotrze Landry, czy nie prawda?...
— Tak, mój ojcze.. chcę mówić z tobą o nim.
— Powiedziałaś sobie zapewne, że byłem bardzo okrutny i bardzo podły nie wstrzymując kłamstwa, na ustach oskarżyciela, i że nie zawołałem: Ten człowiek jest niewinny!... Zbrodniarzem jestem ja!...
— Mój ojcze — wyszeptała młoda dziewczyna — Bóg mi jest światkiem, że sobie niepozwalam tak cię sądzić!...
— To jest, że szacunek jaki masz dla mnie zamyka ci usta; ale w głębi duszy sądzisz mnie, potępiasz mnie!... I tak jest istotnie... ja wyrok twój zatwierdzam!... Tak jest, postąpiłem podle!... brakło mi w danej chwili odwagi do zniszczenia jednem słowem wysokiego stanowiska jakie zajmuję, i do rzucenia się dobrowolnie w głąb otwartej u stóp moich przepaści... Szał mnie opanował!... bałem się!... i szukałem ocalenia w podłości, która mnie dziś boleścią i wstrętem przejmuje...
— Mój ojcze!... — wyrzekła żywo Lucyna — ten błąd, który opłakujesz, a który zaiste pojąć i wytłomaczyć łatwo, gdyż w tak strasznych chwilach zabraknie nieraz odwagi najodważniejszym... ten błąd Bóg ci dozwala naprawić...
— Jakim sposobom? — spytał Jakób Lambert.
— Przypadek, albo raczej Opatrzność, zsyła nam sposobność pewną, uwolnienia Piotra Landry z więzienia...