— Niech cię wszyscy djabli!... któż tam taki!?... — spytał głuchym głosem, wyciągając z kieszeni nóż składany, aby na wszelki wypadek nie zostać bez środków obrony.
— Nie unoś się!... mój stary Wiewiórze! — odpowiedział głos ochrypły. — A przedewszystkiem ręce przy sobie!... o wypadek nietrudno!... Następuje potem ciężkie zmartwienie i gorzkie łzy, ale za późno!...
— Jakto, to ty, Gobercie — mruknął bandyta z głębokiem podziwieniem.
— Jak widzisz mój stary... albo raczej, jak niewidzisz... a kto wie może widzisz!... Może ty masz kocie oczy!...
— Ale; jakim wypadkiem...
— Wcale nie wypadkiem — przerwał Gobert.
— Cożeś tu robił na tem miejscu?...
— Czekałem na ciebie...
— Wiedziałeś o mojej wizycie u Groźnego?...
— Wiedziałem.
— Któż cię uprzedził?...
— Nikt... Przyszedłem na ulicę Amsterdamską po twoim śladzie!...
— Dla czegożeś mnie nie zaczepił, bylibyśmy pogadali przez drogę!...
— Tak sobie... widzisz...
— Masz mi co do powiedzenia?...
— Nawet dużo!...
— Cóż takiego!?...
— Nic więcej tylko akurat to samo coś ty powie-
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/600
Ta strona została skorygowana.