— Za zdrowie Groźnego!... należy mu się ten zaszczyt abyśmy od niego zaczęli!...
— Dobrze... Więc za jego zdrowie!...
Gobert wychylił swój kieliszek aż do ostatniej kropelki i w jednej chwili padł na ziemię, jakby piorunem rażony.
Wiewiór odskoczył blady jak chusta z przerażenia.
— Co to jest? — wyszeptał.
Zbliżył do nosa kieliszek, który trzymał w ręku, badał węchem nieufnie płyn, który się w nim znajdował, potem cofnął żywo głowę, wykrzykując:
— Kwas pruski!... tam do djabła!... to moje szczęście!... gdybym był przyszedł sam, byłoby już po mnie!... Dobranoc całej kompanii!... Adieu Fruziu!... Oho! rzecz była świetnie obmyślana... ale za ten pomysł ta szelma drogo mi zapłaci!...
Mówiąc tak Wiewiór, napełnił swoje kieszenie cygarami, zapewne aby uratować choć coś ze swoich straconych nadziei; potem wyszedł szybko z kiosku pozostawiając ciało nieszczęśliwego Goberta w tej samej pozycyi w jakiej się znajdowało...
Upłynęło od tej chwili blisko pół godziny... Maugiron przeszedł po raz drugi ogród, podszedł po cichu, przyłożył ucho do drzwi kiosku.
Był siny, jego niepewny chód, jego wahanie, zdradzały głęboki niepokój, gwałtowne moralne i fizyczne wzruszenie.
Słuchał kilka sekund, a nie słysząc najmniejszego szmeru wewnątrz, zdecydował się otworzyć, albo raczej
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/604
Ta strona została skorygowana.