Towarzysz jego wstrzymał go stanowczym ruchem, mówiąc głosem rozkazującym:
— Tylko bez wybuchów radości... mój mały!... tu miejsce nie do czułości!... Niebezpieczeństwo jeszcze nie zupełnie minęło!... Najprzód uciekajmy... uściski zostawmy na potem!...
Rada była zdrowa. Motyl ją zrozumiał; wsunął w rękę koledze Saturnina, trzy bilety tysiącfrankowe, które uzupełniały sumę obiecaną, i podziękowawszy gorąco dwom zbawcom podmajstrzego, chwycił pod ramię tego ostatniego i pociągnął za sobą.
Piotr Landry zachowując się biernie dał sobą powodować w sposób zupełnie machinalny; był podobny do człowieka pijanego, wzruszenie i swoboda upajały go.
Szli tak krokiem przyspieszonym kilka minut, i dosyć « znaczny przebiegli kawał drogi, myląc ślad za sobą w razie natychmiastowej pogoni, gdyby się zaraz spostrzeżono w więzieniu.
Piotr Landry spytał nareszcie:
— Gdzie mnie prowadzisz mały?...
— W takie miejsce, gdzie sam diabeł nas nie znajdzie panie Piotrze!...
— Czyś przygotował jaką kryjówkę?...
— Oho! mam!... mój dobry panie Piotrze; i jeszcze jaką!...
— Czy bardzo daleko od domu pana Verdier?
— Najwyżej dwieście lub trzysta kroków... na Sekwanie..!
— Na Sekwanie!... — powtórzył Piotr Landry zdziwiony.
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/608
Ta strona została skorygowana.