drugie tyle dorożek, stojących przy podjeździe... Gdy ujrzał podwórze silnie oświetlone, podniósł oczy do góry... Z wszystkich okien pierwszego piętra rzęsiste bije światło!
— Co się tam dzieje? — pytał sam siebie. — Jakiś bal czy zabawa!... dziwna rzecz!...
Niezwykłe oświetlenie domu i dziedzińca nie pozwalało mu myśleć nawet o wejściu niepostrzeżenie wewnątrz... Wodził wzrokiem w około siebie, szukając kogo by mógł spytać, i już miał zamiar zwrócić się do pierwszego lepszego stróża albo nawet do którego woźnicy, gdy w tem spostrzegł Motyla, który właśnie wracał z głównych schodów spełniwszy swoją missyę — jak to już wiemy w sposób tak lakoniczny a jednak zadawalniający zupełnie... Chłopiec wychodził z zakładu i szedł na zwykłe swoje legowisko do mieszkania przy jednej z przyległych ulic.
Byłby przeszedł nie zwróciwszy nawet uwagi na podmajstrzego, którego poznać nie mógł z powodu jego przebrania.
Piotr Landry chwycił go za ramię.
Chłopiec krzyknął trochę nie ze strachu, ale ze zdziwienia, i patrząc śmiało na nieznajomego, który go zatrzymał, spytał:
— Hej drabie!... co ci w nosie kręci!?... Czego chcesz!... Puszczaj no mnie, tylko prędzej jeśli nie chcesz co oberwać!...
— Cicho!... — szepnął podmajstrzy — to ja....
Mówiąc to pociągnął go nad brzeg kanału, w miejsce mniej oświetlone.
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/616
Ta strona została skorygowana.