Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/619

Ta strona została skorygowana.

Piotr Landry ucałował Motyla i rzekł:
— O! teraz już mogę wrócić do mojej kryjówki!... Zaręczam ci że będę spał jak kamień!...
— No to chodźmy, wracajmy do kryjówki... wracajmy zaraz!... Ja was odprowadzę panie Piotrze!...
— Dobrze, ale pozwól mi jeszcze chwilę popatrzeć przez sztachety!...
— Na co?... — zawołał chłopiec przestraszony.
— Gdybym mógł chociaż jej cień ujrzeć przez szyby, zdaje mi się, że zwarjowałbym z radości...
— To się nie opłaci... Zobaczycie ją jutro... pojutrze... którego innego dnia... kiedy wam się podoba!... ale nie dziś... Chodźmy lepiej do kryjówki...
— Jeszcze chwilkę, proszę cię... tylko chwilkę...
— Ani sekundy nawet... uciekajmy...
Motyl wziął podmajstrzego za rękę, i chciał go odprowadzić do domu, ale Piotr Landry w uporze swoim zamiast oddalić, zbliżył się jeszcze więcej do sztachet ciągnąc za sobą chłopca, zamiast iść za nim...
— „Lepsza siła niż prawo” — pomyślał chłopiec decydując się uledz temu, czemu przeszkodzić nie mógł... W głębi serca jednakże żywił nadzieję, że się nie zdarzy nic coby starego objaśnić mogło.
W tejże chwili, najemny powozik w pełnym galopie, zatrzymał się przed bramą,.. Piotr Landry i Motyl zmuszeni byli usunąć się na bok, aby nie zostać stratowanymi przez konie, całe okryte pianą.
Drzwiczki się otworzyły... Stary robotnik wydał głuchy krzyk. W wysiadającym z powoziku poznał pana de Villers.