— Co to jest!... czy mi się śni!... — krzyknął. — Panie Andrzeju!... to pan!... o tej godzinie i w tem ubraniu!...to niepodobna!.... to być nie może!...
— A wy kto jesteście? — spytał kassyer, nie poznając zaczepiającego go starca.
— Jestem Piotr Landry...
— Po wszystkiem! — mruczał Motyl.
Z kolei Andrzej osłupiał. Chciał się pytać... Piotr Landry nie pozostawił mu na to czasu.
— Zkąd pan przybywasz? — pytał podmajstrzy głosem prawie rozkazującym.
— Z Brestu...
— Przyjechałeś pan kiedy?...
— W tej chwili..
Piotr Landry odwrócił się do Motyla i rzekł doń głosem zmienionym:
— A zatem... tam?... pan młody?... kto taki?...
Młody chłopiec zawahał się.
— Odpowiadaj! — zawołał rozkazująco podmajstrzy.
— Maugiron — wyszeptał chłopiec.
— Maugiron!... — powtórzył Andrzej blady jak śmierć.
— Maugiron!... — krzyknął Piotr Landry głosem ochrypłym z wściekłości. — Lucyna wychodzi za Maugirona!... Ach! nędznicy!... oni ją zmuszają!... oni ją oszukują!... oni ją zabijają!... Ale Bóg jest sprawiedliwy!... My tu jesteśmy... My nie pozwolimy, aby zbrodnia spełnioną została!...
Przy tych słowach, podmajstrzy zerwał gwałtownie
Strona:PL X de Montépin Tajemnica Tytana.djvu/620
Ta strona została skorygowana.